Pół roku w liceum, czyli jak szkoła próbowała mnię zabić.
Pół roku temu pojawił się post o tym jak poszłam do liceum. Dość dawno, nawet jak na moje standardy. Nie mogłam wydusić z siebie nawet odrobiny motywacji by napisać o mojej nowej szkole, co u mnie czy o jakiej kolwiek innej ważnej sprawie.
Szybko to nadrobię i opiszę trochę jak to było. Przez pierwsze miesiące- wrzesieńi październik, byłam niesamowicie zmotywowana, gotowa do poznania nowych ludzi, szkoły i wszystkich nowych rzeczy jakie pojawiły się wokoło mnie. To było fajne, czułam się dobrze. Jeszcze wtedy nie robią sprawdzianów, to chyba dlatego. A potem przez kolejne dwa miesiące było średnio. Chodziłam do szkoły w swoim trybie awaryjnym, czyli jestem, ale nie jestem. Taki zombie. Nie było aż tak źle jak w gimnazjum, gdzie miałam straszne huśtawki nastrojów. Jednak wtedy bardzo się stresowałam wszystkimi sprawdzianami. Jestem z natury perfekcjoniską i nie lubię gdy coś mi nie wychodzi. Niestety, jeszcze nie byłam przyzwyczajona do formy testów i pytania, jakie są w mojej szkole i zdarzało mi się dostać nie taką ocene jaką bym chciała. Nie mogę powiedzieć, że to była zła ocena, bo na przykład dostawałam 4, ale czułam, że umiem na 5 i to mnie bardzo denerwowało. Tak, na początku roku postanowiłam sobię, że będe się starać mieć jak najlepsze oceny i wpadłam przez to w pewną, nawet nie wiem do końca jak to nazwać, nerwicę? Doprowadziło to do tego, że dostawałam histeri, gdy się uczyłam, bo bałam się, że dostanę złą ocenę. Koszmar. Nie polecam. Po kolejnej serii trzech sprawdzianów w tygodniu, musiałam zmienić swoje nastawienie, bo zaczynałam być naprawdę wykończona. Oprócz tego widziałam, że gdy tak bardzo się stresuje i jestem zmęczona tym wszystkim to dostaje gorsze oceny i w zasadzie bardzo mało zapamiętuję. Nie było to prostę, starałam się uspokajać, wbijać sobie do głowy, że uczę się dla siebie, nie dla cyferek w dzienniku. Jednak wciąż do tej pory łapie mnię stres i zapomnę czasami jakiegoś szczegółu, Jednak staram się tym nie przejmować za bardzo, douczyć się i mówić, że chcę zdać dobrze maturę, a z tych cyferek w dzienniku i tak tylko pozostanie świadectwo. Nie chcę tu mówić, że oceny nie są ważne, bo jednak sprawdzian przepytuje z fragmentu wiedzy.
Ja szanuję wiedzę. W brew pozorom szkoła nie daje nam tylko opasłego, zapakowanego wora regułek, zasad i ciekawostek. Mądrość to logiczne myślenie, którego ta powszechnie nie lubiana placówka nas uczy, i podejmowanie wyborów, bo w życiu one stanowią podstawę. A stres, życie w szponach terminów? Słyszałam kiedyś takie słowa, że dzieciaki to są w szkole narażone na stres i to jest bardzo nie dobre. Ale gdzie nauczą się odporności na niego? Potem w pracy, gdzie stres będzie toważyszył im cały czas, a będą musiały robić dużo rzeczy na raz, to co zrobią?
Taki miałam przemyślenia wtedy. Zaakceptować rzeczywistość, ale formować życie po swojemu. Takie dziwne słowa (prawie) siedemnastolatki. Chciałam to sobie napisać, bo nie mam komu tego powiedzieć. Może też czasami się sprawdzi gdy będę miała zanik motywacji. Jest całe o szkole, ale to jednak jedna z ważniejszych części życia.
Teraz jest styczeń, mam ferie, jest nowy rok. Choć nigdy w to nie wierzyłam, może w tym roku, faktycznie sprawdzi się określenie: nowy rok, nowa ja. Mam nadzieję, bo na razie idzie mi fantastycznie.
G.M.
Komentarze
Prześlij komentarz